Dyrektor rybnickiego szpitala: Nie jestem malowaną lalą
Szczerze o Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku. Z Jerzym Kasprzakiem, obecnym dyrektorem o tym, co się udało, co nie wyszło i czy chciałby dalej pracować w rybnickiej placówce rozmawia Marek Grecicha.
- Chodzą słuchy, że startuje pan w konkursie na stanowisko dyrektora szpitala. To prawda?
- Tak złożyłem ofertę, oczekuję na rozstrzygnięcie konkursu.
- W takim razie podsumujmy rok pana działalności. Co udało się osiągnąć, jak będzie pan ten okres wspominał?
- Powiem tak – to nie był łatwy rok. Parę miesięcy zajęło mi zapoznanie się ze strukturą szpitala i problemami, które tutaj istniały, istnieją i pewnie będą jeszcze istniały. Co do osiągów – nie mamy jeszcze ostatecznego bilansu za zeszły rok, jednak już dzisiaj widać, że udało się zatrzymać skalę zadłużania szpitala. Wstępne wyniki wskazują na to, że gdy rok 2011 szpital kończył z wynikiem 11 mln zł straty, 2012 rok to już strata tylko 4,5 mln. Więc zadłużanie się ograniczyliśmy o ok. 70 procent. Myślę, że jest to – niewielkim bo niewielkim – ale jednak sukcesem. Niełatwo jest zmniejszyć czy zatrzymać zadłużanie się w tak dużej jednostce.
- Jak będzie wyglądała przyszłość WSS nr 3?
- Co do planów na przyszłość, to wierzę, że istnieje możliwość, by szpital się bilansował. Mimo, że niektórym grupom się to bardzo nie podoba. Wymaga to jednak wielu zmian. Chcemy otworzyć sześć nowych poradni, dwa nowe pododdziały, co powinno skutkować, że będziemy się mogli starać o uzyskanie kontraktu na te oddziały z NFZ, a to poprawi kondycję finansową szpitala. Zwiększenie przychodów o 12 do 15 mln zł rocznie pozwoliłoby na to, byśmy mogli się bez problemu bilansować. Dzisiaj czynimy liczne kroki, by do tego doszło. Staramy się przekonać personel medyczny, by zrozumiał, że to nie są oszczędności kosztem jakości leczenia, natomiast chodzi o to, by personel postępował świadomie i świadomie używał pewnych środków niezbędnych do leczenia. To podejście nie wszystkim odpowiada, a ja nie chciałbym dopuścić do tego, by organ założycielski nasz spital zrestrukturyzował, a do tego przecież zobowiązuje go prawo. A to już wiąże się z różnymi konsekwencjami. Nie chcę być jednak złym wróżbitą, a raczej optymistą, więc wierzę, że jesteśmy w stanie się zbilansować.
- Zahaczyliśmy o temat pracowników. Ten rok pana działalności stanął także pod znakiem konfilktów ze związkami zawodowymi. Problemem było chyba porozumienie na linii pracownik-pracodawca?
- Nie tylko ja, ale wielu z moich współpracowników odnosimy wrażenie, że czasem jest w ogóle brak tego zrozumienia. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować, by coś uzyskać. A nie iść w zaparte i mówić „Nie, bo nie, bo tak zawsze było”. To, że zawsze było tak, a nie inaczej, nie znaczy, że było dobrze. Może inaczej będzie lepiej. Świat ulega zmianom i te zmiany dotknąć muszą też naszego szpitala. Po to zresztą zostałem tutaj powołany, by coś zmienić. Nie by siedzieć za biurkiem i podpisywać to, co muszę, ale by ten szpital zrestrukturyzować, by obniżyć koszty działalności. Wielu fachowców twierdzi, że przy tym finansowaniu z NFZ, jakie mamy dzisiaj, już powinniśmy się bilansować. Ale tak nie jest. Mamy jeszcze przecież spłaty długów z poprzednich lat. Z tego tytułu jest mi trudniej. Gdybym dostał szpital, który jest „na zerze” i rozliczano by mnie z bieżącej działaności, byłaby inna sytuacja. Duże straty szpital ponosi z tytułu poprzednich zadłużeń, np. płacąc karne odsetki. My walczymy z tym na bieżąco, negocjujemy z firmami o korzystniejsze warunki spłat. Prawda jest taka, że większość szpitali naszego typu ma te same problemy, gdyż nie były wcześniej restrukturyzowane. A tutaj potrzeba tych działań podjąć sporo. Efekty widać, bo obniżyliśmy zadłużenie, ale i kupiliśmy trochę sprzętu, mimo wszystko. Zakupy za ponad milion złotych to na nasze warunki spora kwota, choć szpital dalej potrzebuje sprzętu i o to też zabiegamy. Staramy się też np. obniżać koszty za energię, średnio obniżamy o 100 tys. zł rocznie. Każde nasze działanie przynosi pewne korzyści, jednak jest ich wiele i często dla postronnego obserwatora na co dzień w ogóle ich nie widać.
- A co się nie udało? O sukcesach już powiedzieliśmy, jednak chyba są takie decyzje i zmiany, które się nie sprawdziły?
- Och, wiele takich rzeczy jest. Ale cóż można zrobić w ciągu jednego roku. W tak dużej firmie. Wiele z naszych działań przyniesie efekt za kilka lat. Szpital nie jest firmą jednoosobową, zatrudnia ponad 1200 pracowników. Nie da się sprawić w takiej jednostce, by wszystko wychodziło i nigdy nic nie zmieniać. Dzisiaj administracja jest przeniesiona do nowych pomieszczeń, oddajemy do Urzędu Marszałkowskiego budynek wraz z działką. To po prostu oszczędności, mniejsze opłaty z tytułu podatku . Wiele jest jednak spraw, które jeszcze nie zadziałały jak powinny, jednak mam nadzieję, że i one się w końcu udadzą, jeżeli oczywiście wygram i zostanę w szpitalu, by pełnić dalej moją funkcję.
- Zakładając jednak, że do szpitala przychodzi ktoś inny. Czy zastanie szpital w lepszej sytuacji, niż pan go zastał w zeszłym roku?
- Myślę, że tak. Trudnej, ale jednak lepszej. Sytuacja łatwa nie jest, ale będzie łatwiejsza, mam taką nadzieję . Z zespołem udało nam się parę rzeczy zrobić. I nie mówię tego po to, by się chwalić. Po prostu taka jest moja praca. Po to tutaj zostałem przez Pana Marszałka powołany. Nie jako malowana lala, ale człowiek, który ma ten Szpital wyprowadzić na prostą.
Czytaj więcej we wtorek w Tygodniku Rybnickim