Marynaty z Godowa na stołach w USA i Kanadzie
Kiedy robi zakupy w marketach pierwsze kroki zawsze kieruje w stronę półek z marynowanymi pieczarkami. – To takie moje zboczenie zawodowe – śmieje się Michał Tekieli z Godowa, który od 14 lat prowadzi firmę zajmującą się przetwórstwem pieczarek.
– W styczniu z rodziną pojechałem do Włoch – wspomina właściciel „Tekmaru”. – Nie mówiąc nic nikomu od razu poszedłem do stoiska z pieczarkami. Żona zorientowawszy się, że mnie nie ma pyta dzieci: „A gdzie tata?”. Moja pięcioletnia córka Natalia od razu zgadła: „na pewno jest przy pieczarkach”. Ja już byłem w swoim żywiole, przyglądałem się słoikom z pieczarkami, sprawdzając też, czy nie ma tam moich produktów.
Od kociołka do dużej firmy
Najpierw była praca w gospodarstwie rodziców, którzy od ponad 20 lat uprawiali pieczarki. – Miałem 17 lat, kiedy zacząłem pomagać ojcu w uprawie pieczarek – mówi pan Michał. - Nie była to łatwa praca, grzybami trzeba było się zajmować w świątek i piątek. Zaczęliśmy więc myśleć o czymś łatwiejszym. Przywożąc pieczarki do hurtowni i przetwórni przyglądaliśmy się ich pracy. Stwierdziliśmy, że i my spróbujemy przetwórstwa. W 1999 roku pan Michał założył własną firmę.
Początkowo w jednym kociołku blanszowali pieczarki, ręcznie wkładali je do słoików i ponownie pasteryzowali. Sami kleili etykietki i z gotowym towarem ruszali na giełdy do Katowic, czy Wrocławia.
Smak zalewy do pieczarek opracowali sami, na zasadzie prób i błędów. Pomagała mama pana Michała. – Wszystko zależy od odpowiedniej proporcji cukru, soli, kwasku cytrynowego i octu – mówi Agata Tekieli. – Jak przyjeżdżaliśmy z partią pieczarek na giełdę, odbiorcy od razu otwierali słoiki i degustowali: „dziś są super”, mówili, a innym razem słyszeliśmy:„ o, te są za kwaśne – mówi pan Michał. I tak powoli dopracowywaliśmy optymalny skład zalewy. Początkowo nasze pieczarki były dość kwaśne, marynowane tak jak ogórki, teraz smak jest delikatniejszy, słodko-kwaśny. Z czasem pieczarki od pana Michała zyskały takie uznanie, że zainteresowały się nimi duże firmy przetwórstwa spożywczego. – Zaczęły się do nas zgłaszać i tak do dziś pod ich szyldem robimy marynowane pieczarki – mówi przedsiębiorca.
Blanszowanie, schładzanie i do słoików
Firma ruszyła z kopyta w 2006 r. kiedy właściciel kupił najnowszą, holenderską linię technologiczną do blanszowania pieczarek. Pozwala ona na przetworzenie ok. 3 ton grzybów na godzinę. Wcześniej, przy ręcznej obróbce było to do 300 kg na godzinę. Początkowo można było wyprodukować tygodniowo ok. 4 palet słoików z pieczarkami, obecnie codziennie takich palet może być nawet 40. Na początku działalności firma pana Michała zatrudniała 2 pracowników, dziś w sezonie pracuje u niego nawet 25 osób.
Obecnie przedsiębiorca nie uprawia już pieczarek. Świeże grzyby kupuje od firm z regionu, a nawet sprowadza z przedsiębiorstw podwarszawskich.
Wchodzimy na halę produkcyjną. Stos skrzynek z pieczarkami czeka już na przetworzenie. Najpierw grzyby są myte. Potem przechodząc przez ogromną tubę są blanszowane, czyli na kilka minut zanurzane we wrzątku, by w chwilę później trafić pod lodowatą wodę. Schłodzone trafiają do tzw. kalibrownika, który automatycznie segreguje grzyby według wielkości, od 18 do 40 mm. Następnie półprodukt jest przewożony w skrzyniach do chłodni lub na halę produkcyjną, gdzie jest wkładany do słoików.
Na zolyty z pieczarkami
Sezon na marynowane pieczarki trwa od września do końca marca. Najwięcej sprzedaje się na Boże Narodzenie, na Sylwestra i w okresie karnawału. Ale i teraz, gdy zaczyna się czas komunii i wesel pieczarki sprzedają się nieźle. Produkty z „Tekmaru” można znaleźć nie tylko w Polsce, ale i w sklepach w Grecji, we Włoszech, Uzbekistanie. Kazachstanie, w Austrii, Niemczech, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.
W domu państwa Tekieli pieczarki na stołach królują przez cały rok. - Jak przyjeżdżałem do żony na zolyty, to zawsze przywoziłem ze sobą pieczarki – uśmiecha się pan Michał. - I to chyba wtedy żona tak je polubiła. Na urodziny obowiązkowo są u nas marynowane pieczarki. A sos do obiadu zwykle jest pieczarkowy.
Czasem pan Michał kupuje marynowane pieczarki z innych firm. Tak, by spróbować innego smaku. – Ale nasze smakują mi najbardziej – mówi.
Fajnie się to czyta, więcej takich tekstów i.... pomysłowych mieszkańców którzy potrafią robić coś dobrego
Ciekawy, optymistyczny artykuł pani Aniu!