Zasypani rurami i betonem w górniczym szybie
Jako pierwsi relacjonujemy wypadek górniczy, do którego doszło ponad 40 lat temu w trakcie głębienia szybu nr VII w Krostoszowicach. Zginęło wówczas 3 górników, a 2 zostało ciężko rannych.
W drugiej połowie ubiegłego wieku w Krostoszowicach funkcjonały dwa szyby KWK 1 Maja, oznaczone jako szyb nr V i szyb nr VII. Jako pierwszy, w latach 50-tych powstał szyb V. W 1968 roku roku rozpoczęto głębienie szybu nr VII. 28 września 1969, w trakcie prowadzonych robót doszło do zerwania rurociągu, służącego do podawania betonu. W obrębie zdarzenia znajdowało się wówczas 6 górników. Na miejscu zginęło 3 z nich. Byli to Rufin Tulec i Bolesław Nawrat - obaj z Wilchw, oraz Jan Fojcik z Wodzisławia. Dwóch kolejnych górników zostało ciężko rannych. Jednemu – Henrykowi Szwarcowi z Godowa amputowano nogę, drugi - Klemens Ciemięga doznał ciężkiego urazu kręgosłupa, nigdy nie doszedł po wypadku do siebie i zmarł ponad 3 lata później w wyniku powikłań po urazie. Jeden z górników Bonifacy Celary z Rydułtów miał ogromne szczęście i wyszedł z tej tragedii bez większego szwanku.
Mógł stracić życie
Udało nam się dotrzeć do jednego z uczestników tamtej katastrofy – Henryka Szwarca, który do dziś mieszka w Godowie. - Przez tyle lat nikt się tym nie interesował. Tego wypadku jakby nie było. A teraz był wójt, był przewodniczący rady. Pan przyszedł i o tym napisze – mówi z lekkim niedowierzaniem Henryk Szwarc. Wtedy miał 22 lata. Był najmłodszym z górników biorących udział w wypadku. W domu czekała żona i 10-miesięczny syn. Doskonale pamięta tamten dzień. - Byłem pracownikiem Przedsiębiorstwa Budowy Szybów w Bytomiu. To była niedziela, dzień urodzin mojej matki. Głębiliśmy ten szyb. Co 4 metry trzeba było robić betonację. Tak wypadło, że trzeba było to betonowanie zrobić akurat w niedzielę. Kierownik zebrał zmianę z ludzi, którzy mieszkali najbliżej. Szyb miał już około 400 metrów głębokości. Podszybie było nawet nieco niżej. Wtedy organizacja robót wyglądała tak, że przy każdym szybie był punkty betonacyjny. Dopiero po naszym wypadku się to zmieniło i beton dowożony był gruszkami. Ale wtedy beton mieszało się na miejscu i odpowiednio przygotowanym rurociągiem doprowadzało w głąb szybu. Ja pracowałem przy mieszaniu betonu. W pewnym momencie dostaliśmy sygnał z dołu, że chyba zatkał się rurociąg bo beton nie dopływa na dół. Mnie i koledze, który był z Gołkowic kazano zjechać na dół by pomóc w rozwiązaniu problemu. Zostałem na dole, kolega wyjechał do góry. To było gdzieś po godz. 9 rano. Nagle wypełniona betonem rura nie wytrzymała. Gdybyśmy mieli jakiś sygnał, że rurociąg nie wytrzymuje to schowalibyśmy się w podszybiu. Ale to stało się nagle. Cała konstrukcja zaczęła się łamać. Wszystkie jej elementy spadły na nas razem z betonem. Jedynie pomost się ostał na dwóch linach. Gdyby i on spadł nikt by nie przeżył – opowiada Henryk Szwarc. Tego co działo się zaraz po wypadku nie pamięta. Szczegóły zna z opowiadań innych. Dotarcie do przysypanych rurami i betonem górników było utrudnione bo urwała się lina, którą można by było zjechać w dół. Pomoc dotarła do nich więc dopiero po 4 godzinach. - Pamiętam moment jak wieziono mnie do szpitala. Cały byłem w betonie. Miałem to szczęście, że mnie uratowano. Jedynie nogi nie dało się odratować. Inni mieli mniej szczęścia. Jak chociażby Janek Fojcik. Wybudował dom na Kopernika w Wodzisławiu. Miał się do niego lada moment wprowadzać. Nie doczekał tego. Był najmłodszy z tych co zginęli – opowiada pan Henryk.
Modlić się, pracować, a starszych szanować
Nasz rozmówca trafił po wypadku do szpitala w Piekarach Śląskich. Spędził tam 2,5 miesiąca. Wyszedł bez lewej nogi, która została amputowana poniżej kolana. Czasy były takie, że sam musiał wystarać się o protezę. Przez 6 lat przebywał na rencie. Potem wrócił do pracy. Do tej samej firmy, w której pracował przed wypadkiem. Zrobił kurs maszynisty wyciągowego. Przez kilkanaście lat pracował na szybach w Suszcu, Baranowicach, na Zofiówce, w Moszczenicy. Pracował tak długo na jak długo pozwalało sfatygowane ciało. Z czasem przyplątały się inne problemy zdrowotne i w końcu musiał z pracy zrezygnować. Do pełni praw emerytalnych, czyli przepracowanych 25 lat w górnictwie zabrakło mu 14 miesięcy. Ale na swój los nie narzeka. Mimo kalectwa wybudował dom, wychował 3 synów – wszyscy pracują na kopalniach, doczekał się 5 wnucząt. Jak podkreśla ręki o pomoc do nikogo nie wyciągał. - Bo mnie rodzice uczyli modlić się, pracować, a starszych szanować – kończy naszą rozmowę.
Artur Marcisz
Krótki żywot szybów w Krostoszowicach
Głębienie szybu, w którym doszło do wypadku rozpoczęto 1 kwietnia 1968 roku. Do użytku został oddany po ponad dwóch latach 30 czerwca 1970 roku. Miał głębokość 607 m, zaś średnica szybu wynosiła 7,5 m. Zlikwidowano go w październiku 1997 roku. W tym samym roku zlikwidowano również szyb nr V, który został oddany do użytku w 1958 roku. Był o wiele płytszy od „VII-ki”, miał 239 m głębokości.
Na dawnych szybach kopalnianych upamiętnią tragicznie zmarłych górników
Na pamiątkę tragicznego w skutkach wypadku gmina ufunduje marmurową tablicę z nazwiskami poszkodowanych górników. - Zostanie ona ustawiona w okolicy krzyża na terenie dawnych szybów kopalnianych. Chcemy przypomnieć o tamtym tragicznym dniu i ofiarach, tym bardziej, że niewielu mieszkańców naszej gminy wie o tym wypadku i zna jego okoliczności – mówi Mariusz Adamczyk, wójt Godowa.
Obecnie na terenie dawnych szybów znajduje się boisko Orlik, a także ośrodek sportów konnych Mustang. O kopalnianej przeszłości tego terenu przypominają tablice, które zostały umieszczone w miejscach gdzie dawniej znajdowały się szyby, a także górniczy wagonik tzw. węglarka, służąca do wywozu urobku. Wkrótce pojawią się tutaj również tablice z informacją o historii szybów kopalnianych w Krostoszowicach. A przed kilkoma dniami w okolicy dawnego szybu nr VII stanęła drewniana rzeźba Skarbnika – ducha podziemi i kopalń. Jej autorami są Bogumiła i Ireneusz Canibołowie. - Chcemy by ten dobry duch objął swoją pieczą to miejsce i je chronił – mówi wójt Godowa.
(art)