Wypiekamy i śpiewamy... czyli jak się robi opawiany [reportaż]
Nic tak nie pobudza zmysłów jak zapach pieczonego ciasta. Jeśli dodamy do tego widok kadzi z gorącą czekoladą i misy pełne bitej śmietany to pokusie może ulec każdy, zwłaszcza gdy właśnie zaplanował sobie dietę.
Mocno wygłodzonym wzrokiem ogarniam wuzetki, migdałowe ciasteczka, opawiany i poukładane w rzędach blachy ciast gotowych do transportu. O 10.00 rano ciastkarnia tętni życiem a moje pytanie o to jak radzić sobie z tym rajem słodkości pracownice zbywają śmiechem. – Po trzydziestu latach pracy do wszystkiego można się przyzwyczaić – mówi Teresa Kirszniak i dodaje, że ona, podobnie jak mąż, woli kotlety. Sylwia Bogdon przyznaje, że jak w domu jest zapotrzebowanie na łakocie to nawet po ośmiu godzinach spędzonych w pracy, zawsze z chęcią wraca do pieczenia. – To jest nasza pasja, nasze hobby i nasz zawód – podsumowuje ku uciesze koleżanek. I wie co mówi. W świat kulinariów wprowadzała ją babcia Emma, która pochodziła z Brzezia. Z jej zeszytu z przepisami pani Sylwia korzysta do dziś i sama go uzupełnia. Ma nadzieję, że kiedyś przyda się jej córce.
Doświadczenie zawodowe zaczęła zdobywać jako 15-latka. Najpierw były praktyki w szkole cukierniczej. Ta pierwsza w ciastkarni na Ostrogu. – To był niesamowity stres ale z czasem nabrałam wprawy. Potem zrobiłam kurs mistrza cukierniczego i od 32 lat pracuję w tej branży – opowiada pani Sylwia.
Panie wszystkie receptury znają na pamięć i nawet w środku nocy potrafią je wyrecytować. Dla pocieszenia gospodyń, które nie mają ręki do ciast, przyznają, że im też zdarzają się wpadki. Dużo zależy od jakości śmietany czy sera, na co właściwie nie ma się wpływu. Mówi się o tym, że to mężczyźni są w branży kulinarnej najlepsi, ale do tej pracy akurat się nie garną. W ciastkarni PSS jest ich zaledwie trzech. – Pracujemy na zmiany, ale i do tego można się przyzwyczaić. Na zmęczenie po prostu nie ma czasu. Zbyt dużo tu się dzieje – tłumaczy pani Sylwia.
Patrzę jak sprawnymi ruchami panie przygotowują następne wypieki, które trafiają zaraz do pieca. Atmosferę podgrzewa jeszcze jego temperatura (powyżej 30 st. C) i niesamowite tempo. Myślę, że gdyby zorganizować zawody w produkcji ciastek na czas, nikt z naszymi mistrzyniami nie miałby szans. – We wszystkie gusta się nie trafi, ale mamy takie firmowe produkty, które u raciborzan zawsze cieszą się ogromną popularnością. To są wuzetki, opawiany i jabłusza – wylicza Katarzyna Gatnar. Tradycyjnie, z okazji ślubu koleżanki, przygotowuje się dla niej w prezencie tort. – Już wszystkie powychodziłyśmy za mąż i mamy teraz przerwę w produkcji – śmieją się panie. Śmiech towarzyszy im zresztą cały czas. – Po prostu lubimy tę pracę, sprawia nam dużo radości – tłumaczy Sylwia Bogdon, która w śpiewie znajduje sposób na zmęczenie. – Jak przychodzi kryzys, zwłaszcza na nocnej zmianie, to zaczynamy spiewać – tłumaczy. Repertuar jest urozmaicony: od piosenek biesiadnych po pieśni religijne. Próbujemy rozmawiać przekrzykując maszyny. Już się nie dziwię, że panie lubią odpoczywać w całkowitej ciszy.
W pomieszczeniu obok pani Teresa przygotowuje wuzetki. Każdy jej ruch rejestruje oko naszego obiektywu a mimo to, wszystko wychodzi jej perfekcyjnie. Na specjalne półki wędrują kolejne blachy z ciastami. Są duże i ciężkie, ale widząc z jaką lekkością lądują na kolejnych piętrach zastanawiam się głośno nad możliwościami fizycznymi moich bohaterek. – Kiedy kręgosłup daje mi o sobie znać, po prostu zaciskam zęby i robię co do mnie należy – tłumaczy Teresa Kirszniak. Ale są też takie sytuacje gdy trzeba się udać do specjalisty albo szukać pomocy w zabiegach rehabilitacyjnych. Nikt się jednak nie skarży.
Podziwiamy zdolności plastyczne pani Kasi, która dekoruje opawiany. Kto by pomyślał, że to wszystko jest robione ręcznie? Na dodatek w oparciu o tradycyjne receptury i naturalne składniki. Bez konserwantów, spulchniaczy i ulepszaczy. – Potrafię rozpoznać chemię w każdym ciastku. Mam takie labolatorium w podniebieniu – śmieje się pani Sylwia. Nasze podniebienia też już dają o sobie znać, zwłaszcza, że na stole lądują właśnie skończone opawiany i kilka z nich przeznaczono dla nas. Pakuję ciastka do samochodu i utwierdzam się w przekonaniu, że najlepszy dzień na odchudzanie to ten następny.
Katarzyna Gruchot