Gmina zrobiła na jej polu wysypisko gruzu
Dopiero co ucichł konflikt między rolnikami z Pietraszyna, a pojawiła się sprawa paląca właścicielkę pola w sąsiednich Krzanowicach.
Beata Jureczka, znana z organizacji procesji konnych, posiada skrawek pola na krańcu miasta. Na sąsiedniej działce od wielu lat wiele się dzieje. Najpierw kopano, a dziś nawozi się tu gruz i ziemię. Dopiero niedawno wyszło na jaw, że granice obu działek zostały przesunięte na niekorzyść mieszkanki Krzanowic. Fakt ten został potwierdzony przez geodetów. Wysypisko zajęło na jej gruntach prawie 30 arów.
Brak porozumienia
Jeszcze do niedawna pani Beata dzierżawiła swoje pole. Wcześniej rolą zajmował się jej ojciec. Dopiero w zeszłym roku właścicielka gruntów zorientował się, że przez te wszystkie lata powoli zajmowano jej ziemię. – Zastanawiam się nad ekologiczną uprawą warzyw, ale w tych warunkach to wielka niewiadoma – mówi. W związku z tym kobieta udała się do burmistrza Krzanowic Manfreda Abrahamczyka. Zgodnie relacją pani Beaty, jej dwie wizyty niewiele dały. – Nie było dobrej woli. Raz proponowano mi odkupienie pola, potem ulgę w podatkach. Ja się na ulgę zgodzić nie chciałam bo by wyszło na to, że się dogadaliśmy – tłumaczy. Burmistrz aby potwierdzić wersję Beaty Jureczki zlecił pomiar geodezyjny, po którym nie było wątpliwości co do zajęcia jej pola.
Kolejną wizytę krzanowiczanka umówiła u adwokata. Wspólnie doszli do wniosku, że gmina powinna odkupić zajętą część pola, a nawet więcej. Innego wyjścia sobie nie wyobrażali.
Adwokat grozi
Listonosz dostarczył pismo od adwokata do urzędu jeszcze we wrześniu. W jego treści zasugerowano, że gmina powinna odkupić od poszkodowanej nie tylko zasypany gruzem i śmieciami fragment pola, lecz znacznie większy areał (około 1 ha). Argument za tym taki, że sąsiedztwo wysypiska znacznie obniża wartość całego pola. Na końcu pisma ostrzeżono, że jeśli urzędnicy nie podejmą odpowiednich kroków do końca listopada, Beata Jureczko zacznie naliczać od gminy odszkodowanie w wysokości 5 tys. zł za każdy miesiąc zwłoki.
Mówią sobie dzień dobry
W terenie potwierdza się niejasna granica wysypiska i terenu rolnego. Na skarpie ziemi i gruzu tuż przy granicy z polem rośnie kilkumetrowe drzewo, co wskazuje na to, że sprawa może sięgać początku wieku. Na sąsiedniej, gminnej działce nadal zrzucane są przyczepy z odpadami budowlanymi.
Po naszej wizycie u burmistrza okazało się, że od dawna oczekuje pani Beaty w swoim biurze. – Jesteśmy gotowi odkupić od niej część gruntów. Wysłaliśmy pismo o tej treści i teraz czekamy na jej propozycję – wyjaśnia Manfred Abrahamczyk. Dziwi się, że zainteresowana zwróciła się o pomoc do gazety. – Często mijamy się na ulicy, mówimy sobie dzień dobry, i byłem przekonany, że wszystko jest na dobrej drodze – przekonuje burmistrz.
O piśmie z urzędu pani Beata jednak nie miała pojęcia. – Być może zaadresowano go do adwokata – zastanawia się. Tak czy inaczej, na razie nie ma ochoty odwiedzać urzędu przy ul. 15 grudnia. – Była tam już tyle razy i za każdym razem mnie zbywano. Tyle lat płaciliśmy za to pole. Ile bym zarobiła gdybym nawet tam siała pszenicę? – zastanawia się. Obiecuje, że skonsultuje jeszcze sytuację z adwokatem, gdyż krok urzędników daje nadzieję na rozwiązanie problemu.
Marcin Wojnarowski
zatrudniliście Gmocha do rozpiski na mapce?