Jak bimber i płot uratowały leszczyński sztandar
W czasie niemieckiej okupacji wszelkie przejawy polskości były solą w oku wszystkich niemieckich służb. Dlatego też strażacki sztandar leszczyńskiej jednostki był tak poszukiwanym przedmiotem, zarówno w czasie wojny, jak i po jej zakończeniu. O jego niezwykłej historii oraz rozbudowie remizy opowiada prezes OSP Leszczyny Edward Ostroch.
W okresie międzywojennym nie zaszły wielkie zmiany, nawet w zarządach lokalnych jednostek. Zwyczajem było to, że na walnym zebraniu część zarządu rezygnowała ze swoich funkcji, a później wybierano nowych członków, lub tych samych. To już była pewnego rodzaju kadencyjność.
Takie zapisy znajdują się w protokólarzach z kilku jednostek. W tamtym okresie nie zachodziły wielkie zmiany i ważne wydarzenia, poza jednym. W miejscu obecnej remizy do roku 1927 istniał parterowy budynek jednorodzinny. W 1928 roku został rozbudowany, choć w dokumentach istnieją zapisy o budowie nowego obiektu. To był budynek w obecnym kształcie. W 1929 wybudowano suszarnię węży. Dzisiaj tego nie widać, ale gdy budynek nie był jeszcze izolowany, widać było, że cegły na rogach budynku znacznie się różniły. To wskazuje na to, że częściowo fundamenty były stare, a później dobudowano resztę. Wtedy sikawka była w miejscu, gdzie dziś znajduje się samochód. W tym obiekcie znajdował się dom gminny, areszt i być może posterunek policji, co pozostaje wyłącznie w sferze domysłów. Później na piętrze było przedszkole, co zorganizowano w czasie II Wojny Światowej. Były też mieszkania. Kiedy Niemcy wkroczyli do naszej miejscowości, kto czuł się Polakiem, uciekał, tym bardziej jeśli miał jakieś powiązania polityczne czy rodzinne. W Leszczynach wbrew pozorom przeszło to względnie łagodnie. Było ponad 1000 mieszkańców, a do obozu trafiło ok. 12 mieszkańców. Z obozu m.in. nie wrócił ksiądz.
Nierówności pod obrusem
Niezwykle ciekawa historia wiąże się z przechowywaniem naszego sztandaru, który obecnie można oglądać w naszej izbie pamięci. Przed wojną był przechowywany w pomieszczeniu skarbnika straży, p. Wrożyny. Sztandar był poszukiwany przez władze. W tym czasie w mieszkaniu Wrożynów jedna z szuflad miała podwójne dno. Tam spoczywał sztandar, ale jego opiekunowie poczuli, że skrytka może być niepewna. Wtedy jeden z założycieli naszej jednostki Jan Grzegorzyca wziął sztandar do swojego domu. Grzegorzyca był typowym hanysem. Wiadomo było m.in., że pędził bimber. Mówi się, że najciemniej pod latarnią i w tym przypadku to się sprawdziło. Z opowiadań jego córki dowiedziałem się, że sztandar był położony na stole i przykryty obrusem. Zachodził do nich „Szupok”, czyli policjant schutzpolizei. Pewnego razu przyszedł i chciał rozmawiać z Grzegorzycą, ale nie było go w domu. Przypuszczam, że prawdopodobnie chodziło o bimber. Kiedy policjant siedział przy stole, jego uwagę zwrócił kieliszek. Jako, że na sztandarze były wyszyte litery, kieliszek stanął przechylony. Policjant odsunął obrus i zobaczył sztandar. Żona Grzegorzycy wmówiła mu, że tkanina znajduje się w tym miejscu, aby od stawianych gorących szklanek nie odparzyła się politura stołu. Policjant to łyknął, być może ze względu na bimber, a być może dlatego, że nie był zawziętym służbistą. Rozkazał jednak wypruć napisy z tkaniny.
Prucie przy kielichu
Dwie córki Grzegorzycy zaczęły pruć napisy, a policjant nadzorował wszystko przy kieliszku. Aby zachować chociaż coś z pierwotnego napisu, dziewczyny pruły sztandar częściowo, kawałek tu, kawałek tam. W ten sposób orzeł ma odprutą nogę, nie ma wszystkich liter, a w niektórych miejscach pozostały kontury. Kiedy policjant poszedł, a Grzegorzyca wrócił do domu, rodzina opowiedziała o zajściu. Nie zastanawiając się długo strażak zwinął sztandar i schował go w okolniku, czyli słupku w płocie. Prawdopodobnie słupek był w kształcie rury pustej w środku. Przez takie przechowywanie sztandar częściowo zawilgł. W końcu został wyciągnięty i schowany w innym miejscu. Po wojnie sztandaru szukała milicja, ale nie znalazła. Dopiero ok. 1947 roku na zlot jednostek do Knurowa nasi strażacy pojechali ze sztandarem, wystawiając go na światło dzienne.
Notował: Szymon Kamczyk
Interesująca historia, której finał zakończył się szczęśliwie. Na stronie www.bimber.net.pl są przepisy, z których często korzystam i mówiąc szczerze mam niekiedy lekkiego cykora
W budynku straży przez długie lata funkcjonowało przedszkole, które "ukończyłem z wyróżnieniem"...:)