Coraz trudniej umrzeć
Rybniccy policjanci godzinami wystają nad zwłokami zmarłych, bo w mieście nie ma osoby wyznaczonej do stwierdzania zgonów. Policja z trudem ściąga na miejsce lekarzy z przychodni. O niepokojącej sytuacji Komendant Miejski Policji w Rybniku powiadomił władze miasta.
Każdego dnia patrole rybnickiej policji podejmują kilkadziesiąt interwencji. Wśród nich zdarzają się również wezwania do ujawnionych zwłok. Policjanci jadą do samobójstw oraz do przypadków gdy umiera osoba samotna. Często powiadamiają ich sąsiedzi, którzy skarżą się na nieprzyjemny zapach lub długo nie widzieli sąsiada. Bez względu na to ile czasu minęło od śmierci i w jakim stanie znajdują się zwłoki, w świetle prawa człowiek żyje dopóki lekarz nie stwierdzi zgonu zmarłego. Wezwany na miejsce patrol powinien wstępnie sprawdzić, czy nie ma wątpliwości co do okoliczności śmierci danej osoby, w szczególności czy nie przyczyniły się do niej osoby trzecie. Jeśli takich wątpliwości nie ma, rola policji powinna się skończyć, a patrol powinien wrócić do swoich zadań. To jednak tylko teoria.
Karetka tylko dla chorego
Od pewnego czasu pracę rybnickich policjantów paraliżuje brak lekarzy, którzy mogliby stwierdzić zgon zmarłego. – Do tej pory było tak, że dyżurny powiadamiał dyspozytora pogotowia ratunkowego, który na miejsce wysyłał karetkę pogotowia z lekarzem i ten stwierdzał zgon osoby. Obecnie dyspozytorzy odmawiają skierowania karetki do tego typu sytuacji – przyznaje nadkomisarz Aleksandra Nowara z Komendy Miejskiej Policji w Rybniku. Od ubiegłego roku miasto i powiat rybnicki przejęło Wojewódzkie Pogotowie Ratunkowe w Katowicach. – Zespoły ratownicze WPR w Katowicach udzielają pomocy tylko w stanach nagłego zagrożenia życia lub zdrowia – mówi nam Jerzy Wiśniewski, rzecznik WPR w Katowicach.
Pomocy mogą potrzebować żywi
Policja próbuje więc ściągać na miejsce lekarzy z poradni. Nie każdy lekarz jednak godzi się przerwać dyżur w ciepłym gabinecie i jechać na melinę do rozkładających się zwłok. Zanim któryś z lekarzy zgodzi się na przyjazd, często mijają godziny. O tym, że sytuacja jest poważna, może świadczyć pismo, które wystosował komendant Miejski Policji w Rybniku do prezydenta Adam Fudalego, informujące o problemach ze stwierdzeniem zgonów przez lekarzy. W piśmie komendant wymienia przypadek, gdy policjanci ujawnili osobę, która popełniła samobójstwo. Policjanci czekali na lekarza aż cztery godziny. – Ten patrol był uziemiony na miejscu zdarzenia, nie mógł w tym czasie wykonywać innych interwencji. Policjanci próbowali wezwać lekarza z najbliższej przychodni lekarskiej, ale ten odmówił. Dzwoniono nawet do centrum zarządzania kryzysowego. Takie przypadki się niestety powtarzają, to utrudnia nam pracę, bo patrol może być potrzebny w tym czasie gdzie indziej, gdzie jest zagrożone ludzkie życie – przyznaje policjantka.
Zmarli mówią niewiele
Pracę policjantów paraliżują archaiczne przepisy sprzed pół wieku. A dokładnie art. 11 ust. 1 i 2 ustawy z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Zgodnie z nim zgon i jego przyczyna powinny być stwierdzone przez lekarza leczącego osobę zmarłą w ostatniej chorobie. Rozporządzenie ministra zdrowia i opieki społecznej z 3 sierpnia 1961 r. w sprawie stwierdzenia zgonu i jego przyczyny doprecyzowuje, że obowiązek ten należy do lekarza, który ostatni w okresie 30 dni przed dniem zgonu udzielał zmarłemu świadczeń lekarskich, czyli najczęściej lekarza rodzinnego. Tyle teorii. – Przyjeżdżamy do rozkładającego trupa i skąd mamy wiedzieć gdzie się leczył? Przecież go nie zapytamy. W praktyce wygląda to tak, że policjanci szukają na melinie jakiegokolwiek świstka z pieczątka lekarza. Czasem pomagają sąsiedzi i podpowiadają gdzie sąsiad chodził do przychodni. Zdarza się i tak, że człowiek wisi na drzewie i żadnych dokumentów nie ma – mówi nam jeden z policjantów pionu prewencji. Z kolei lekarz z sąsiedniego powiatu wspomina, że gdy karetki przestały wyjeżdżać do zgonów, policjanci próbowali obejść przepisy. – Facet leży od dwóch dni w wodzie, a policja przekonuje, że może żyć, bo się chyba rusza. I jechaliśmy. Później dyspozytorzy byli ostrożniejsi – wspomina lekarz obecnie pracujący w strukturach WPR w Katowicach.
Miasto szuka lekarza
Dlaczego sprawa trafiła Urzędu Miasta w Rybniku? Zgodnie z cytowaną ustawą zgon i jego przyczyna powinny być ustalone przez lekarza, leczącego chorego w ostatniej chorobie. W razie niemożności dopełnienia poprzedniego zapisu stwierdzenie zgonu i jego przyczyny powinno nastąpić w drodze oględzin, dokonywanych przez lekarza lub w razie jego braku przez inną osobę, powołaną do tej czynności przez właściwego starostę, przy czym koszty tych oględzin i wystawionego świadectwa nie mogą obciążać rodziny zmarłego – czytamy w ustawie. Na terenie miasta jednostką właściwą wydaje się być prezydent miasta. – W najbliższych dniach zorganizowane zostanie spotkanie m.in. z przedstawicielami podmiotów leczniczych oraz Komendy Miejskiej Policji w Rybniku, służące wypracowaniu systemu powiadamiania wyznaczonych lekarzy, w sytuacji zaistnienia konieczności dokonania oględzin zwłok, celem stwierdzenia zgonu – zapewnia Lucyna Tyl, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Rybniku. Jak wyjaśnia, po piśmie komendanta już jedno takie spotkanie się odbyło. Było to spotkanie z przedstawicielami podmiotów leczniczych, które udzielają na terenie naszego miasta świadczeń zdrowotnych w zakresie nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, w celu wyznaczenia osoby (osób), która świadczyć będzie usługę lekarską polegającą na oględzinach zwłok, stwierdzaniu zgon i wypisaniu karty zgonu. Ponadto wystosowano do lekarzy za pośrednictwem ww. podmiotów zapytania w zakresie świadczenia usługi lekarskiej – dodaje urzędniczka.
Rzecz idzie o koronera
Podobny problem występuje w innych miastach regionu i coraz więcej samorządów decyduje się na utworzenie stanowiska, na wzór amerykańskiego koronera. W Nysie, po przypadkach gdy umierała osoba samotna lub bezdomna policjanci czekali na lekarza nawet kilkanaście godzin. – Mamy wyłonionych dwóch lekarzy – koronerów. Jeden jest z Nysy, drugi z Głuchołaz. Wybraliśmy dwóch ze względu na urlopy i chorobowe – mówi nyski starosta Adam Fujarczuk. Koroner za stwierdzenie zgonu ma otrzymywać 350 złotych. Zostaną mu zwrócone także koszty dojazdu na miejsce zdarzenia.
Adrian Czarnota
Bardzo dobrze że ZRM nie jadą do takich wezwań.Od tego jest lekarz z POZ,który bierze za to pieniądze i niech ruszy cztery litery w końcu,bo te darmozjady już nic nie robią,o wizycie domowej pacjencie zapomnij a wysługiwanie się pogotowiem do przewozu z poradni sraczek i gorączek to jak najbardziej bo za darmo i nie trzeba za transport płacić!!Ciekawe idla co byś powiedział/a gdyby karetka nie przyjechałą w stanie zagrożenia życia do kogoś z Twojej rodziny bo akurat stwierdzali zgon dwutygodniowego trupa?
każdy kombinuje jak moze zeby nic nie robić,a karetki i tak jada dużo razy do rzeczy do których nie powinne jechac,i to jest polskie załatwianie spraw,nic by sie nie stalo jakby ta karetka podjechała i po temacie,maja GPS i radiostacje do zdarzenia mogą jechac z każdego miejsca,jadą czasem przez dwa powiaty nie w swój rejon i może byc? A kawałek nie podjadą nie ,bo nie