Poezja ma się dobrze, czyli wieczór z "Almanachem Prowincjonalnym"
- Almanach jest po to, żebyśmy dowiadywali się czegoś nowego (...) - wyjaśnił ideę przedsięwzięcia Marek Rapnicki.
Wieczór z "Almanachem Prowincjonalnym" trudno opisać słowami, bo jak inaczej oddać to, co już zostało uchwycone w słowach - ciężkich od uczuć, mieniących się znaczeniami, składających się w spostrzeżenia, które pozwalają spojrzeć na świat jeszcze raz i dostrzec to, co wcześniej umknęło. Dlatego lepiej ograniczyć się do zwyczajnego wyliczenia, przetykanego cytatami. Nie dlatego, że tak jest łatwiej, ale dlatego, że streszczanie "Almanachu..." byłoby jak streszczanie klasyki w bryk, który może posłużyć uczniom do "nauki" na 15 minut przed klasówką... Sprawdzianu nie będzie.
Sobotni wieczór promocyjny "Almanachu..." wieńczył trwający półtora roku polsko-czeski projekt "4 x Czarno na Białym w literaturze i obrazach". Swoją twórczość zaprezentowali młodzi artyści z Polski i Czech, a także nieco starsi, dobrze już znani: dziennikarka i poetka Barbara Gruszka-Zych oraz towarzyszący jej Grzegorz Hajkowski; poeta, pisarz i publicysta Miloš Doležal wraz ze znakomitym tłumaczem z języka czeskiego Andrzejem Babuchowskim; poeta, krytyk literacki i felietonista Krzysztof Lisowski.
W rozmowach z nimi Marek Rapnicki (koordynator projektu po polskiej stronie) odniósł się do wątków ich twórczości. I tak Doležal mówił o panującej w Czechach modzie na historię. - Istniała dyskontynuacja w historii Czech. Młode pokolenie zaczęło stawiać pytania rodzicom, dziadkom: jak się wtedy zachowali? - tłumaczył Doležala Babuchowski. Czeski artysta podjął się uratowania od zapomnienia tzw. cudu w Czychoszczy.
Grzegorz Hajkowski przyznał, że wstydzi się, że dopiero pierwszy raz wziął udział w pracach nad "Alamanchem...", a samo sobotnie spotkanie uznał za zupełnie wyjątkowe. - Pierwszy raz czytam bez tremy - powiedział. - Wszędzie gdzie są ciekawi ludzie, spotkania są świetne - dodała Barbara Gruszka-Zych.
Promocji "Almanachu..." towarzyszyła wystawa fotografii Arkadiusza Goli "Biedaszyby". Oprawę muzyczną przedsięwzięcia zapewnił sięgający do słowiańskich korzeni Kwartet Jorgi. - Mało pisze się dziś listów, wierszy. Mało się pisze, bo mało się czyta. Czytelnictwo upada. Ale w tym projekcie chcieliśmy udowodnić, że nawet na naszej pięknej prowincji można robić coś z sensem - podsumował całość nieco przygaszony, jakby smutny że to już koniec, Marek Rapnicki.