(Nie)chciane drzewa
Dla jednych drzewa są cenną ozdobą ogrodów, innym przeszkadzają bo dostrzegają w nich siedlisko owadów czy też powód zaśmiecenia liśćmi i igliwiem przydomowych posesji.
Zabójca drzew?
Do tych pierwszych należy mieszkaniec Płoni, który posadził „ścianę” świerków tworzących naturalną osłonę od ruchliwej drogi. Od kilku lat przeżywa swój mały dramat wynikający z obumierania drzew. Jego problem pojawił się – jak twierdzi – kiedy wprowadził się nowy sąsiad. To właśnie jego oskarża o niszczenie iglaków. Pan G. jest przekonany, że nocą spryskuje je środkami chemicznymi. Jak policzył, liczba obumarłych świerków wzrosła do 11. Skarży się, że jego upomnienia sąsiad skwitował: „Ja ci wszystkie drzewa wytruję”. – Mam prawie 80 lat i nie mogę cały czas pilnować ogrodu. Zwróciłem się do kilku instytucji, byłem osobiście u prezydenta – opowiada o swych staraniach ratowania choinek. Pokazuje też dokument z wizji urzędnika miejskiego. Jednak specjalistka wydziału ochrony środowiska przyczynę zamierania gęsto nasadzonych świerków dostrzegła raczej w niszczącej penetracji przez szkodnika ochojnika, niż w ingerencji osób trzecich.
– Żadnych drzew nikomu nie zniszczyliśmy. Nie ma nawet takiej możliwości, aby wejść na sąsiednią posesję – z pobłażliwym uśmiechem sąsiadka wskazuje na wysoką siatkę ogrodzeniową okalającą pobliski ogród. – Jeśli chcielibyśmy niszczyć drzewa sąsiada, to zaczęlibyśmy od tych rosnących najbliżej nas – mówi o zielonej choince tuż przy bramie wjazdowej na podwórko. – Mąż nikomu nie groził. Sami mamy w ogrodzie świerk, który pozostał po poprzednim właścicielu – kładzie pomówienia starszego pana na karb jego zaawansowanego wieku i samotności. Dodaje, że największym problem są nie choinki, ale rosły orzech, który stwarza zagrożenie dla budynków. Boją się jednak proponować jego przycięcie, aby nie narażać się na kolejne oskarżenia.
– To typowy konflikt sąsiedzki. Jako organ administracji nie mamy kompetencji do rozwiązywania takich spraw, które powinny być rozstrzygane na drodze postępowania sądowego. Decydujemy jedynie, czy drzewo nadaje się do dalszego utrzymania, czy do wycinki. Należałoby powołać biegłego, który oceniłby co jest przyczyną usychania. Jednak za takie badania trzeba zapłacić – tłumaczy naczelnik wydziału ochrony środowiska raciborskiego magistratu Zdzisława Sośnierz.
Rzeczoznawcę z urzędu można powołać wyłącznie wtedy, gdy rodzą się wątpliwości co do stanu zdrowotności drzewa. Na takiej podstawie wydawana jest zgoda albo odmowa jego wycięcia. Z fachowej opinii korzysta się także gdy dojdzie do uszkodzenia lub zniszczenia drzewa i trzeba wszcząć postępowanie karne. Inaczej trudno ustalić, co było tego przyczyną a bywa, że i specjalistyczna ocena – jak przyznają w Instytucie Ochrony Roślin w Sośnicowicach – może być zawodna, zwłaszcza po dłuższym czasie od zastosowania ewentualnych środków chemicznych.
Drzewo za drzewo
– Większość ludzi nie traktuje drzew jako wartości godnej zachowania – ubolewa naczelnik Zdzisława Sośnierz. W tamtym roku do jej wydziału spłynęło ponad 418 wniosków o wycięcie nawet kilkudziesięciu drzew. W tym roku urzędnicy muszą rozpatrzyć już 211 wniosków, a jest dopiero połowa roku.
Jeden z mieszkańców Ocic, po wprowadzeniu się do nowego domu, zastał go zarośnięty drzewami i krzewami, posadzonymi przez poprzedniego właściciela. Dziś czyni starania m.in. o usunięcie wierzby, która szybko rozrasta się przed wyjściem na przydomowy skwer. W plątaninie długich gałęzi widzi przyczynę inwazji szczypawek (skorków) i kleszczy, które atakują jego rodzinę. Martwi się, że zgodnie z prawem, zdrowe drzewo może przycinać wyłącznie w ograniczonym stopniu, a to nie zapobiega masowo pojawiającym się robakom.
– Trzeba przemyśleć jakie drzewa chcemy mieć w ogrodzie, a najlepszym do tego jest moment sadzenia. Dobrze wiedzieć, jak będą się rozrastać i czy w wybranym miejscu mają dostateczne warunki środowiskowe, aby po latach nie trzeba było ich wycinać – uważna pani naczelnik. W sytuacji mieszkańca Ocic, wierzba nie wchodzi w konstrukcję budynku, czym zagrażałaby bezpieczeństwu, ale rośnie w pewnej odległości i nie ma przepisu zezwalającego na jej nieodpłatną wycinkę. – Ustawa o ochronie przyrody podaje 15 powodów nienaliczania opłat. Żaden z nich nie mówi o tym, że można wydać zezwolenie na usunięcie drzewa, które nie ma oznak zamierania i nie naliczyć opłaty – tłumaczy szefowa wydziału ochrony środowiska.
Właściciel gruntu, na którym rośnie niechciane drzewo, może przedstawić szczególne warunki do jego usunięcia, np.: budowa chodnika, tarasu, miejsca postojowego. Opłatę naliczaną przy decyzji zezwalającej na wycinkę można odroczyć do trzech lat, pod warunkiem dokonania nasadzeń zastępczych. – Z zasady zgadzamy się, chyba że drzewo jest wyjątkowo cenne. Oceniamy teren posesji, decydując o wielkości tych nasadzeń – uprzedza pani naczelnik.
Jednocześnie przyznaje, że nie często korzysta z takiej możliwości, choć trudno ingerować w czyjś ogród, szczególnie jeśli jego właściciel upiera się przy usunięciu drzewa. Bardziej rygorystyczne zasady stosowane są wobec instytucji i firm, które muszą uiszczać opłaty przy każdej działalności inwestycyjnej związanej z wycinką drzew. – Palpitacje serca wywołują wnioski dotyczące np. przebudowy sieci ciepłowniczej. Zwykle wtedy do wycięcia jest bardzo dużo drzew. W sytuacjach takiej ingerencji w środowisko najchętniej odmówilibyśmy, ale często mamy związane ręce – tłumaczy naczelnik Zdzisława Sośnierz.
Kontrowersyjny przepis dotyczy topoli, która w ekosystemie jest nie mniej ważna od innych drzew. Szybko rośnie, a na domiar jest krucha i łamliwa. Dlatego opłat nie nalicza się, gdy na wysokości 1,3 m topola przekroczy 100 cm w obwodzie (drzewo stare). – Jeśli topole w mieście rosną w bezpiecznych miejscach dla ludzi, to staramy się je zachować. Nie mogłam jednak odmówić ich wycięcia na terenie zakładu karnego, gdzie po burzach sama widziałam obłamane gałęzie wzdłuż ścieżki rowerowej. Za usunięcie tych drzew naliczono potężne opłaty, uzależnione od wykonania nasadzeń zastępczych. W tej chwili posadzono tam głogi. Celowo blisko siebie, aby właściciel formował je w kształcie ściany drzew, osłaniającej zakład karny, a jednocześnie nie kolidującej z drogą, dla rowerzystów – mówi o nasadzeniach prowadzonych w miejscu topoli.
Wycinka kontrolowana
Coraz rzadziej zdarzają się przypadki usunięcia drzew bez zezwolenia. W sierpniu ub.r. zmieniona została Ustawa o ochronie środowiska w zakresie obowiązku uzyskiwania zezwoleń na wycięcie drzew, których obwód pnia na wysokości 5 cm przekracza 35 cm (topole, wierzby, kasztanowiec zwyczajny, klon jesionolistny, klon srebrzysty, robinia akacjowa, platan klonolistny) oraz 25 cm w przypadku pozostałych gatunków drzew. Właściciel terenu, na którym rośnie planowane do wycięcia drzewo powinien udokumentować wymiar pnia i jego gatunek, aby uniknąć kary pieniężnej z tytułu usunięcia go bez zezwolenia. Zezwolenia na wycinkę nie wymagają krzewy jeśli mają mniej niż 10 lat, za wyjątkiem tych rosnących w pasie drogowym, na terenie nieruchomości wpisanej do rejestru zabytków oraz na terenach zieleni.
W koronie drzewa wolno dokonywać cięć pielęgnacyjnych do 30 proc. Granicę tę można przekroczyć, gdy konieczne jest usunięcie obumarłych lub nadłamanych gałęzi, uformowanie kształtu korony drzewa, wykonanie specjalistycznych zabiegów lub przywrócenie statyki drzewa (musi być dokumentacja fotograficzna przed i po zabiegu). Większa ingerencja potraktowana zostanie jako uszkodzenie drzewa (powyżej 50 proc. – jako zniszczenie drzewa). W takiej sytuacji kary egzekwowane są od razu lub odroczone w części, gdy drzewo ma szansę na zachowanie żywotności.
Dziś nawet urzędnikom w magistracie, pomimo że dysponują orężem przepisów i kar, trudno walczy się o drzewa. O ich usuwanie zabiega coraz więcej osób prywatnych i instytucji. Często wycina się je z wygody lub swoiście pojmowanej estetyki, zapominając o tym czego nie widać – czystym powietrzu. A przecież drzewa, takie jak sosny, w jednym roku mogą wytworzyć tyle tlenu, ile człowiek zużywa w ciągu dwóch lat życia. Warto też pomyśleć, że wycinając drzewa w ich miejsce nie tak szybko wyrosną nowe.
Ewa Osiecka