Bery w Lasakach, Sławikowie i Łubowicach. Gospodynie i gospodarzy porywano do... tańca [ZDJĘCIA, WIDEO]
Tradycja Wodzenia Bera od wielu lat jest żywa w trzech sołectwach gminy Rudnik – Sławikowie, Lasakach i Łubowicach. Po wioskach w ostatni weekend karnawału krąży niedźwiedź w szerokiej obstawie. Wydarzenie zwieńczy zabawa karnawałowa w Ligocie Książęcej.
Korowód, który przechodzi przez wioski, złożony jest z przebierańców, którzy prowadzą niedźwiedzia. Wodzenie Bera to symbol ostatków, odbywa się w ostatnią sobotę karnawału, która przypadła w tym roku na 18 lutego.
Tradycja cieszy się zainteresowaniem wśród mieszkańców, zwłaszcza wśród młodszej męskiej części sołectw, po których wędrują. Oni wcielają się w różne role, bowiem oprócz niedźwiedzia korowód tworzą także m.in.: diabeł, milicjant, lekarz czy ksiądz. Nie brakuje oczywiście orkiestry.
- Początki tego wydarzenia sięgają bardzo dawnych czasów - mówi Nowinom Piotr Morawin.
Cieszy się, że „Bery” są tak liczne, bo choć swego czasu mogło wydawać się, że uczestniczy w obchodach coraz mniej mężczyzn, to znów inicjatywa przybrała na sile. Wodzenie Bera to stara tradycja, wpisana na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. Odbywa się na Opolszczyźnie i Śląsku. - Tradycja przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. To cieszy, że się zachowała - podkreśla pan Piotr, który od lat dba, aby nie zanikła. Pytany, co daje miejscowym to wydarzenie, odpowiada, że przede wszystkim integrację.
Miejscem zbiórki dla uczestników korowodu była Ochotnicza Straż Pożarna w Sławikowie, spod której punkt 8 rano, wyruszyli samochodami do Lasaków, gdzie rozpoczęli obchody. Zaczęli od Rozalii Kostki, która wyczekiwała „Berów”. - Goszczę ich tutaj od zawsze - uśmiecha się. Cieszy się, że co roku może zatańczyć z misiem, bo to, jak przekonuje, ma to tylko pozytywne aspekty.
Tego dnia zatańczyć musi każdy – jak i gospodynie, tak i gospodarze. Zauważają to w rozmowie z Nowinami Małgorzata i Andrzej Wańczurowie.
- Bardzo podoba mi się ta tradycja - przyznaje mieszkanka Lasaków.
Dla pana Andrzeja wydarzenie jest o tyle wyjątkowe, że przed laty sam był uczestnikiem „Berów”. W kogo wcielał się zazwyczaj? - Raz byłem misiem, później doktorem. Różnie, w zależności jaki był kostium - odpowiada, dodając, że z tego względu z rozrzewnieniem wyczekuje „Berów”. Wyjaśnia też, że za jego czasów chodziło się inaczej, bo nie w ostatnią sobotę karnawału, a w poniedziałek i wtorek, czyli dni poprzedzające Środę Popielcową. Małżeństwo cieszy się, że tradycja się zachowała, a co najważniejsze, uczestniczy w niej coraz więcej młodych mężczyzn.